You do not have to be good.
You do not have to walk on your knees
for a hundred miles through the desert repenting.
You only have to let the soft animal of your body
love what it loves (…)1
Wild Geese
by Mary Oliver
Na kurs jechałam z wielką radością. Raz, że sam kurs i perspektywa poznawania nowej formy pracy z ciałem, dwa, że w Polsce nie byłam już od kilku miesięcy i cieszyłam się na myśl o odwiedzinach, trzy, że od kilku miesięcy generalnie przebywałam w jednym miejscu, a wyruszanie ku nowym doświadczeniom zawsze budzi radość w moim sercu. Czułam, że w powietrzu wisi zmiana i witałam ją szeroko otwartymi rękami.
Generalnie przywykłam już do tego, że Wszechświat układa wszystko doskonale, a jednak nadal mnie to zaskakuje. Wiem, że kiedy dojrzeje we mnie gotowość do zmiany, zawsze pojawiają się warunki, które umożliwiają jej dokonanie. Jednak samo “dzianie się” tego, wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą. Wygląda to trochę tak jakbym tańczyła ze Wszechświatem, który jest ze mną w jedności. Wirujemy. Wiem, że stawiam jakieś kroki, ale taniec tańczy się sam. Widzę jak Wszechświat odpowiada na moje ruchy, ale czy one są moje? Przecież jeśli postawiłam stopę w tym właśnie miejscu, to tylko dlatego, że jestem przez Niego prowadzona…
Tak, jak w Lomi…
Rozmowa z ciałem – rozmowa ze sobą
Kilka lat temu uczyłam się masażu klasycznego i Shiatsu. Cieszyła mnie wiedza o ciele jaką dała mi ta nauka, czułam się jednak tak, jakby narzędzia, które trzymam, nie pasowały do moich rąk. I masaż klasyczny i Shiatsu wydawały mi się “suche” i w jakiś sposób sztywne. Dość długo pozostawałam niewolnikiem schematu “głaskanie, rozcieranie, ugniatanie, oklepywanie, rolowanie, wibracja i przechodzimy do następnej partii mięśni”, z czasem jednak zaczęłam improwizować i łączyć techniki. W głębi siebie czułam dążenie ku temu, by masaż stał się tańcem, rozmową dwóch ciał, które wzajemnie prowadzą się ku uzdrowieniu.
Zachwyciło mnie, gdy usłyszałam, że w Lomi Lomi masażysta jest tancerzem. “Wow” – pomyślałam – “to akurat coś dla mnie”. W czasie kursu okazało się dodatkowo, że chociaż w tańcu tym istnieją pewne podstawowe kroki, generalnie jest on otwarty na improwizację. Jest – jak mówią o tym Danusia i Jerzy – “chodzeniem za ciałem”, słuchaniem tego, co chce ono przekazać i co pragnie otrzymać. Technika jest jak łódź, dzięki której możesz płynąć śmiało. Jak i którędy będzie wiodła wędrówka zależy jednak ciebie – od twojego wsłuchania się w nurty życia płynące w tobie i istocie z którą się spotykasz.
Podobnie płynęła nam nauka. Gdzieś w czasie tych pięciu dni nauczyłam się Fregaty, pieśni modlitewnych, zasad Huny, tańca bogini Pele2 i ruchów Lomi Lomi, nie wiem jednak kiedy to się stało. Generalnie byliśmy sobie razem – Danusia, Jerzy, Krysia, Jola, Dorota, Viola i ja. Nasłuchałam się mnóstwa inspirujących opowieści o różnych przejawach mocy miłości i wiary, z radością napatrzyłam się jak harmonijnie i efektywnie może wyglądać współpraca dwojga głęboko kochających się partnerów, którymi są dla siebie Danusia i Jerzy, przede wszystkim zaś po raz kolejny w życiu doświadczyłam jak takie wspólne, radosne płynięcie, przemienia…
Czas zmian
Przestań myśleć dokąd cię woła,
Kiedy słyszysz jak mówi –
– chodź!
Etiro, Zaproszenie
Zapewne nie bez przyczyny (i nie bez skutku…:) przez cały czas trwania kursu towarzyszył nam taniec połączony z pieśnią opowiadającą o tym, jak bogini Pele przybyła na Hawaje. Historia ta przedstawia się mniej więcej następująco: Pele mieszka wspólnie ze swoją rodziną na wyspach Tahiti i Bora Bora. Ojciec Pele jest bratem wodza. W myśl tradycji, najstarsza córka wodza pełni w społeczności zaszczytną rolę strażniczki ognia. Ponieważ jednak wódz nie ma córek, decyduje się powołać do tej funkcji córkę swego brata. Pele nie jest najstarszą córką, lecz to właśnie jej wódz powierza opiekę nad ogniem. Jej starsza siostra popada wówczas w gniew i wszczyna konflikt. Pele nie chce żyć w społeczności, w której panuje zazdrość i gniew, decyduje się zatem wyruszyć w nieznane, by znaleźć swój nowy dom. Część z jej bliskich i przyjaciół postanawia płynąć wraz z nią. W czasie drogi napotykają kilka różnych wysp, lecz Pele czuję, że żadna z nich nie jest miejscem, w którym chciałaby zamieszkać. Dopiero gdy docierają na Wielką Wyspę na Hawajach, nad którą góruje wspaniały wulkan, Pele czuję, że dotarła do domu. Tam też zostaje i żyje doświadczając pełni swej mocy, namiętności i radości.
Płynąć ku zmianie…
Tak właśnie czułam się w czasie kursu.
Różne rzeczy sprawiają, że wyruszamy. Zdarza się, że mamy po prostu ochotę na zmianę krajobrazu, a zdarza się, że coś nas gniecie w tym starym miejscu i podpowiada – zostaw to, płyń przed siebie i słuchaj dokąd zaprowadzi cię serce. Dla mnie podróż rozpoczęła się już kilka miesięcy temu, gdy zdecydowałam się wyruszyć stopem z Olsztyna do Amsterdamu3 i zamieszkałam na squacie z Etiro i Jaskonem. To wówczas, pod wpływem inspiracji ze strony Etiro4, zaczęłam improwizować w pracy z masażem i głębiej wsłuchiwać się w mowę ciała. Stało się to jednak nie tylko pod wpływem inspiracji i pragnienia nauki. Istniało także coś, co mnie gniotło…
Etiro twierdzi, że objawy chorobowe są pierwszym sygnałem zdrowienia. Jeśli bowiem efekty naszych dotychczasowych, destrukcyjnych działań, objawiają się już na planie fizycznym, znaczy to, że wewnętrznie jesteśmy gotowi by uzdrowić ich przyczyny. W moim przypadku wszystko się zgadzało. Tuż po przyjeździe do Amsterdamu doświadczyłam przesunięcia kręgu w odcinku piersiowym kręgosłupa na poziomie łopatki i pomimo różnych nastawień i masaży, czułam dość wyraźny ból, promieniujący od tego miejsca z prawej strony kręgosłupa, ku prawemu ramieniu. Ból ten mówił mi różne rzeczy i kilka z nich udało mi się załatwić dość szybko. Najdłużej trzymałam w tym miejscu napięcie w relacjach z mężczyznami. Czułam to tak, jakbym zablokowała w sobie miłość do mężczyzn, gdyż miałam dość szarpania się z nimi, a bycie blisko z tym właśnie nieodłącznie mi się kojarzyło… Nie będę tu opisywać jak działo się to w praktyce, powiem tylko, że w czasie tych ostatnich miesięcy zobaczyłam wyraźnie, że jesteśmy dla siebie lustrami. I że walcząc z lustrem, najbardziej rani się siebie…
Od momentu, gdy w październiku zeszłego roku, ciało poinformowało mnie w postaci bólu o efektach tego, co robię, zaczęłam pracować nad uzdrawianiem przyczyn blokady, jednocześnie wspomagając zdrowienie ciała poprzez ćwiczenia fizyczne, masaże i pracę z energią. Przez te kilka miesięcy zrobiłam dużo i ból stopniowo ustępował. Gdy przyjechałam na kurs, nasilił się jednak. “No ładnie” – myślę – “masujemy się tu i masujemy, a tu nie dość, że nie pomaga, to boli jeszcze bardziej”.
Trzeba jednak pamiętać, że zanim Pele dotarła na Hawaje, odwiedziła też kilka innych miejsc, które wcale nie wydały jej się przyjazne…
Kryzys w podróży
Nieraz obserwowałam już w swoim życiu, że przełom bywa poprzedzony kryzysem… Nie chcę twierdzić, że jest to prawidłowość, nauczyło mnie to jednak jednego – kryzysy przestały mnie martwić. Wiem, że po każdym następuje pełen radości przełom. Tak też zdarzyło się i teraz. Napisałam już, że na kurs jechałam z radością. Owszem. Uwielbiam taniec, śpiew, pracę z ciałem, przez pięć dni miałam zajmować się wyłącznie tym, co lubię. Jak tu się nie cieszyć? Po przyjeździe zaczęłam tymczasem odczuwać znamiona Kryzysu. “Acha…” – myślę sobie – “…Kryzys… no nic, przyjrzyjmy się”.
Kryzysy różne mają oblicza i różne rzeczy mogą nam komunikować. Tym razem, poza nasileniem bólu przy kręgosłupie, mój Kryzys (w sumie ładne imię 🙂 objawiał się jako pewnego rodzaju opór w ciele, który komunikował mi coś w stylu: “nie chcę, nie będę się angażować, nie obchodzi mnie, dajcie mi wszyscy święty spokój”. Fizycznie manifestowało się to w postaci zmęczenia, senności i pragnienia wycofania. Ponieważ znam już sztuczki Kryzysu i nauczyłam się radzić sobie z jego objawami, stosując proste ćwiczenia energetyzujące, nie przybrał on swej postaci głębokiej i permanentnej. Był jednak. I od czasu do czasu gadał.
Na tyle, na ile zdołałam go zrozumieć, dostrzegłam, że Kryzys boi się zmiany. On nie chce. Pojawia się zatem dokładnie wtedy, gdy jestem gotowa na przełom. No więc ja się cieszę i wszystko we mnie wzbiera z tej radości, on tymczasem stawia opór. I im większa wzbiera we mnie fala, tym większy opór stawia tama. Aż do momentu gdy puszcza…
Wyobrażam sobie, że w życiu może istnieć coś takiego, jak doskonały, harmonijny przepływ, bez jakichkolwiek tam, nieprzyjaznych wysp i Kryzysów. Po prostu płyniesz – ocean jest otwarty, a na horyzoncie widnieje już ukochana przystań… Na razie jednak odnajduję doskonałość w Kryzysach i Przełomach. I zachwycam się obserwacją zmian, które ze sobą niosą…
Mana Aloha – Moc Miłości
Każdego dnia kursu Danusia i Jerzy omawiali jedną lub dwie z zasad Huny, obrazując ich działanie inspirującymi przykładami z życia. Nad niektórymi zatrzymywaliśmy się dłużej, wizualizując związane z nimi kolory. Nie uważam, by którakolwiek z zasad miała znaczenie większe niż pozostałe, czuję jednak, że na dany moment w życiu przemawiają do nas różne rzeczy i to właśnie one podpowiadają nam jak powrócić do harmonii. Do mnie na ten czas zdecydowanie przemówiły Aloha i Mana. A przemówiły właśnie w dniu Przełomu, stając się falą, która przemogła tamę.
Obserwowałam Lomi Lomi w wykonaniu Danusi i niwelowałam objawy Kryzysu przy pomocy Jin Shin Jyutsu. Nagle poczułam “pyk” na splocie słonecznym i wiedziałam już, że Kryzys odpływa, porwany wielką falą zachwytu. Ruchy wykonywane przez Danusię wydały mi się nagle niezwykle proste i czułam, że moje ciało doskonale wie jak je wykonywać. Chłonęłam je całą sobą. Opór zniknął całkowicie.
Nie zniknął co prawda ból przy prawej łopatce, w tym momencie przestało mi to jednak przeszkadzać. Był to przedostatni dzień kursu i tego dnia każdy z nas miał samodzielnie wykonać cały masaż. Losowaliśmy kto z kim będzie w parze i z jaką zasadą będzie pracować. Gdy sięgałam po swoją karteczkę, byłam niemal pewna, że czeka mnie sesja z Jurkiem – jedynym mężczyzną w naszym gronie. Byłam przekonana, że potrzeba mi kolejnej konfrontacji ze swoim męskim lustrem, by rozpuścić to, co bolesne. Na swojej karteczce zobaczyłam tymczasem napis: “Mana” – “cała moc jest w tobie”. A drugą taką karteczkę miała Jola…
Stanęłam przy Joli i spojrzałam na siebie – kobietę. Masując ją, czułam całą delikatność jej istoty i budziła się we mnie czułość – do niej – do siebie, pragnienie uszanowania tej delikatności, bycia z nią w kontakcie. Jednocześnie w myślach powracało do mnie “Mana” – “pamiętaj, cała moc jest w tobie”. I tańcząc czułam całą swoją moc… aż dotarło do mnie, że to właśnie poczucie własnej mocy jest lekarstwem. Szarpie się, jeśli czuję się słaba. Gdy czuję swoją moc, tańczę. A ten, kto znajduje w tym radość, tańczy ze mną…
Z tą myślą i ze spokojem w sercu zakończyłam masaż. Zanim zmieniliśmy się w parach, Danusia zaprosiła nas do wizualizacji energii zasady Aloha – “miłość jest po to, by przynosiła szczęście”. Kierowaliśmy zielone światło miłości ku bolesnym miejscom w ciele. Otoczyłam nim miejsce przy prawej łopatce i oddychałam do niego. Nagle, podobnie jak kilka godzin wcześniej na splocie słonecznym, poczułam w tym miejscu “pyk” i strumień energii popłynął w dół, ku prawej stopie i w górę, ku ramieniu. Ból zniknął. Jednocześnie w mojej głowie rozbłysła myśl: “Wow! Przecież to tylko miłość! Wszystko, czego potrzeba do uzdrowienia, to pozwolić sobie kochać – siebie i innych.” I w tym samym momencie wraz ze łzami zalała mnie wielka fala poczucia miłości do mojego ojca…
Odnajdywać doskonałość w nauce
Jakiś czas przed wyjazdem na kurs uczestniczyłam w kobiecym spotkaniu prowadzonym przez Etiro, w ramach którego zastanawiałyśmy się nad tym, co oznacza dla nas “być doskonałą”. Przed spotkaniem czytałyśmy “Mewę” Richarda Bacha. Zarówno lektura, jak i nasze rozmowy, zwróciły moją uwagę na coś, czego głęboko doświadczyłam później na kursie.
Historia tytułowej mewy przedstawia się mniej więcej w ten sposób: Jonathan (bo tak ma na imię mewa) fascynuje się lataniem i możliwościami doskonalenia jego techniki. W stadzie, w którym żyje dominuje jednak przekonanie, że “lata się po to, aby żyć, tzn. łapać ryby” – pasję Jonathana uznaje się więc tutaj za bezsens, a nawet za zagrożenie dla porządku społecznego. Co jakiś czas Jonathan poddaje się presji współbratymców, a wówczas mówi do siebie coś w stylu “już nigdy więcej…”. W którymś momencie radość płynąca z nowych doświadczeń porywa go jednak na tyle, że zapomina o wszelkich przyrzeczeniach i po prostu poddaje się zabawie. Tekst komentuje ten moment następująco: “(…) nie czuł się winny, choć łamał złożone sobie obietnice. Obietnice takie czynią jedynie mewy, które poprzestają na przeciętności. Te, które odnalazły doskonałość w nauce, nie potrzebują ich składać”.
Odnajdywać doskonałość w nauce…
Ta myśl była ze mną podczas kursu i jest nadal. I nie chodzi tylko o to, – jak powtarzała Danusia – że “każdy masaż zrobisz najlepiej, jak potrafisz”, choć i to jest istotne. Chodzi o generalną postawę życiową – dopóki Jonathan walczył ze sobą, by zyskać akceptację grupy lub próbował przekonać swoich towarzyszy, że doskonalenie lotu to wspaniała sprawa, żadna ze stron nie czuła się szczęśliwa. Gdy pozwolił porwać się swojej pasji i skupił się na tym, w czym czuł się szczęśliwy, został co prawda wyrzucony ze starego stada, znalazł jednak nowe – stado mew, które cieszyły się możliwością doskonalenia swoich technik latania…
“Makia” – “energia podąża za uwagą”. Dopóki przejmujesz się brakiem akceptacji czy zrozumienia lub walczysz z własnymi czy cudzymi zachowaniami, by wymusić zmianę, wzmacniasz tylko ból i walkę. Gdy popłyniesz za głosem serca, wielki ocean Wszechświata poprowadzi cię doskonale ku twej szczęśliwej wyspie. A zmiany pojawią się same…
Nimue
1. Nie musisz być dobry.
Nie musisz przemierzać na kolanach
setek mil pustyni, żałując.
Pozwól tylko, aby delikatne zwierzę, jakim jest twoje ciało
kochało to, co kocha (…)
2. Pele jest boginią ognia i wulkanów.
3. Podróż ta przebiegała etapami i w sumie trwała około miesiąca.
4. Zobacz: www.akua.pl