Leżę na stole, nade mną stoi kilka kobiet, jedna z nich inicjuje taniec. Ustawiają się w kółko wokół mnie i… zamykam oczy i zaczynam już tylko czuć. Czuć. Czuć delikatny powiew powietrza, krążący wokół, ruch powietrza wywołany stąpaniem niewiast. Prawdopodobnie trzymają się za ręce, bo czuje okrąg zamknięty. Jest jeszcze coś. Mam wrażenie, że z tego wibrującego powietrza tworzy się złotawa niteczka, która wygląda niezwykle efemerycznie, jednocześnie niemożliwe jest ją zerwać. Nie jest to ścisła obręcz, acz w kształcie koła. Jawi mi się raczej jako niedbale rzucona w powietrze wstęga, która układa się w koło i lekko powiewa na wietrze. Zaskakujące jest to, że bije od niej blask i ciepło. Czyżby była to energetyczna nitka? I nagle… zaczynam czuć ruch w sobie. Chłopczyk okręca się wokół własnej osi. Obrazowo rzecz ujmując wiruje na plecach na ścianie macicy. Prenatalny breakdance. Dwa okręgi synchronizują się. Czuje, jak wszyscy ruszają się zgodnie ze wskazówkami zegara. Totalne zespolenie tworzy niesamowity wir energii, która rozpiera mnie od wewnątrz i na zewnątrz. A ja… zatracam się w tym. Przez te chwile byłam w oku cyklonu błogostanu…
Potem okazało się, że ruch tańca był zgodny z obrotami wskazówek zegara.
Dziękuję(my) wam.
***
Siedzę na stołku skonstruowanym z koców do jogi. Przede mną rozsuwa się niewidzialna kurtyna, w tle słychać ten charakterystyczny moment ciszy, który zapowiada rozpoczęcie się utworu muzycznego. Sekunda wyczekiwania i… przepiękny taniec hawajski. Kojące nuty rozanielają duszę, plastyczność ruchu, która obrazuje słowa pieśni, zachwyca oko. A przede wszystkim uśmiech. Szczery i płynący prosto z serca, a nie rozkazu nerwów twarzowych. Niezwykły spektakl czystości uczuć, prostoty wydarzenia, a zarazem jego hojności i wzniosłości, absolutnego bycia tu i teraz.
‘Stara Hawajka’, choć wolę ‘Nasza Hawajka’, delikatnie kończy taniec wraz z ostatnimi dźwiękami utworu, a wraz z nią w identycznym skinieniu zastygają pozostałe Kobiety. Moment całkowitego kontaktu widz – aktor. Woal uspokojenia poruszonego serca powoli opada. Kurtyna się zamyka…
Dziękuję(my) Wam.
***
Siedzimy w kręgu. Ostatni krąg przed rozjazdem do swoich domowych światów. Wodzę wzrokiem po kolei po każdej Kobiecie. Każda emanuje swoistym pięknem. U jednej kryje się w hipnotyzującym błysku oka, u innej w kędzierzawości włosa, a jeszcze u innej w niezwyklej subtelności i symetryczności rysów. To piękno nie wynika jednak tylko li z estetyki, ale z czegoś głębszego. Kolokwialnie rzecz ujmując – z wnętrza. Każdy przyjechał tu z jakiegoś innego powodu, każdy ma swoją historię, która nie zawsze jest pokryta lukrem. Jednakże po tych kilku dniach na tą chwilę przeszłość przestala mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie uciekamy od niej, bynajmniej, jest ona wypisana w naszym ciele, spojrzeniu, sposobie siedzenia czy poruszania się. Jednak, odnoszę wrażenie, że teraz jest widziana w nowej aranżacji emocjonalnej. Nie chce się wypowiadać za wszystkie, po prostu pisze, co widzę w danym momencie.
***
Dziękuję za ten przepiękny czas, który razem spędziłyśmy. za czystość myśli i działań, bezinteresowność idei. za to, że wszystkie byłyście naturalne. NATURALNE.
Niekiedy na takich warsztatach pojawiają się ludzie, którzy nie mogą się powstrzymać od notorycznego wygłaszania swoich duchowych wizji. Skowyczą wręcz w agonalnym uniesieniu, wzbijając wzrok ku niebu, jednocześnie łypiąc, czy ‚mistrz ceremonii’ widzi i słyszy jego cierpiętnicze oświecenie.
Każdy ma w sobie anioła, dobrą duszę, energię, to coś, o czym tak chętnie rozprawiają ‚piewcy spirytyzmu’. Jednakże prawdziwa duchowość nie epatuje, nie pragnie poklasku. Nie czeka na poklask u odbiorcy.
Cudowna jest umiejętność wyrażenia duchowych myśli bez używania patetycznych stwierdzeń. Niech to nie będzie pean na cześć piątego oka (gdyż trzecie jest już tylko dla mas). Wyrażajmy się przez czyn, a słowem ujmujmy tylko zdziwienie cudownością świata, który zaprosił nas do siebie i pokazuje swoje wnętrze.
I na naszym spotkaniu tak właśnie było, przez to stało się wyjątkowe. 🙂
Na koniec jeszcze kilka słów od Chłopczyka:
Jestem w stanie euforii (nie mam pojęcia, skąd znam to słowo, chyba usłyszałem, jak mama mówiła).
Nie wiem, jak ona to robi i co robi, ale od jakiegoś czasu nadchodzi pora, że zaczyna mną tak delikatnie kołysać. Fajne uczucie, lekkie bujanie, które utula mnie do snu. Ale często nie chce mi się spać, mam tyle energii, więc przeciągam się i obracam. To nawet niezła zabawa, bo to kołysanie nie ustaje, a ja wciąż zmieniam pozycje. (gwoli wyjaśnienia spaliśmy na łódkach 🙂 )
Kurcze, chyba urosłem. Zrobiło się jakoś bardzo mało miejsca. Czasem słyszę pienie zachwytu dobiegające z zewnątrz – o patrz, jak brzuszek zmienia kształt, o tu się uwypukla, chyba się przekręca. I owszem, próbuję porobić koziołki, jak onegdaj, ale to teraz nie jest takie proste. Trochę żal mi mamy, bo chyba ja nieco uciskam. Ostatnio nazwala mnie miażdżycielem. Fajne słowo – miażdżyciel. Prawie jak marzyciel, ale bardziej namacalne.
I to by było na tyle, pozdrawiamy
Karolina i Mały